Dawno się na nic nie zdenerwowałem.
Dzisiaj pod lupę biorę kolorowe, polskie czasopisma plotkarskie. Chryste panie, kocham je przeglądać, bo ciężko nazwać to "czytaniem". Skupię się na trzech. Dwie z nich nie mają polskiego tytułu, więc można by spodziewać się "zachodnich wpływów" na ramówkę. Niestety...
Pierwsza gazeta. Z okładki wrzeszczy do mnie wielkie zdjęcie Piotra Adamczyka i jakiejś kobiety z zezem. Znaczy... może ona i zeza nie ma, ale tak wygląda na tym zdjęciu.Obok Adamczyka i - jak twierdzi pierwsza strona - sekretów młodej żony, Kasia Skrzynecka w duecie z detektywem Rutkowskim. Swoją drogą, niezłe połączenie.
Zbieram się w sobie i otwieram gazetę.
"Pierwsza strona: Jennifer Lopez straciła głowę!"
Zbaraniałem, i do krótkiego dopisku przy wielkim zdjęciem prawie się przykleiłem. Chryste, co, Lopez nie żyje?! Urwało jej głowę?! Nie. Jakiś ułomny pismak, sugerując jej śmierć, pisze o jej ostatnich walentynkach i nowe miłości do młodszego o osiemnaście lat tancerza.
"On cały czas robił jej zdjęcia. Szum fal i zachodzące słońce nastrajały ich do miłosnych uniesień." - tak pisze autor artykułu. Obok zdjęcia podpis informujący o tym, że fotografia została wykonana przez paparazziego z Media/Bulls. Ta agencja nie jest polska. Więc skąd na litość boską autor tego artykułu wie co się tam działo? Był tam? Chodził za nimi? Chował się w krzakach z aparatem? Nie. To wszystko wyssane z kciuka plotki lub przeredagowany artykuł z jakichś amerykańskich gazet, które są w stanie wysłać dziennikarza na Barbados czy Tahiti albo w inne egzotyczne miejsca. Bo nie oszukujmy się, żadna z polskich plotkarskich gazet nie jest na tyle bogata.
Przekartkowałem już pół gazety, nie natykając się na nic, co byłoby w stanie mnie zainteresować. Absolutnie nic. Nawet wielki artykuł o Rutkowskim, zatytułowany "Teraz będę wierny jak pies". Odepchnęło mnie wielkie zdjęcie detektywa w samych spodniach i goździkami w ręku.
Do końca gazety nie było kompletnie nic ciekawego. Żadnego nazwiska, które coś by mi mówiło. Po co pisać o ludziach, których nikt nie zna? Marnotrawstwo czasu i papieru.
Inna gazeta, kiepski papier, kiepska jakość druku. Zapowiada się emocjonująco. Otwieram gazetę i bingo! Pierwsze trafienie. Kim do cholery jest Weronika Książkiewicz, czemu ktoś o niej napisał dwie wielkie strony i czemu niby powinienem ją znać? I zwracam się do autorki artykułu, Aleksandry Wejna. Pani Aleksandro, skąd te informacje? Przytacza pani słowa Krzysztofa Latka. On wie że cytuje go pani w swoim artykule? I jeszcze ten tytuł! "Za co ona się mści?" zwiastuje co najmniej krwawą rzeź. Nic z tych rzeczy.
Stronę dalej omówienie seriali telewizyjnych, których swoją drogą też nie znam. No dobrze, może z wyjątkiem "M jak Miłość", które poznałem w zasadzie za sprawą zmarłej Hanki Mostowiak.
Artykuł "Sława? Przy okazji" Martyny Rokity. I tytuł, i nazwisko autorki mnie zainteresowało. Kiedy jednak przeczytałem, że traktuje o kobiecie, nazywającej się Anna Czartoryska, gazeta przefrunęła przez pokój. Kto to, do cholery, jest?!
Idąc dalej, natrafiam na milion stron krzyżówek, w których można wygrać... akwarium z wyposażeniem. Na litość wszystkich mrówek świata, kto chciałby wygrywać akwarium?! W krzyżówce!
Kolejne nic nie mówiące mi nazwiska. Natalia Lesz i zdjęcia w górach. Marta Grycan, zawinięta w czerwoną sukienkę, która namiętnie kojarzyła mi się z zasłoną okienną. Katarzyna Frank-Niemczycka. Kto to? Sebastian Cybulski. Jakub Gierszał. Leszek Stanek, Krystian Wieczorek, Antoni Pawlicki. Co to są za gwiazdy, skoro nawet o nich nie słyszałem. A pracuję w gazecie, na litość boską, to powinienem chociaż słyszeć o nich cokolwiek! Ale nie. Ten szmatławiec usilnie próbuje wmówić mi że to gwiazdy.
Maja Bohosiewicz "nie chce zaprzeczać". Najpierw mi powiedz, kim jesteś, a potem zaprzeczaj.
Joanna Horodyńska. To nazwisko coś mi mówi, ale nie mam zielonego pojęcia czym ta kobieta się zajmuje.
Aleksandra Kisio... Nazwisko mnie rozbroiło, a zdjęcie jeszcze bardziej. Obwieszona dziwnie podejrzanymi frędzlami i w wielkim, cytrynowym płaszczu. Mniam.
Kupiłem te gazety tylko na potrzeby zdenerwowania się. Wszystkie powędrowały już do kosza. I tam jest ich miejsce. Wiem że nikt mi nie każe kupować takich wydawnictw. Ale jeśli już je kupiłem, zapłaciłem za nie, mam prawo je skrytykować. I właśnie to robię.
Życzę wszystkim miłego weekendu.
piątek, 16 marca 2012
środa, 7 marca 2012
Mix.
Ponieważ jakoś nie do końca jestem w stanie wymyślić jednego porządnego tematu na to żeby się bulwersować, zrobię zlepkę kilku rzeczy która mnie ostatnio wkurzyła. Cóż, to, w większości beznadziejne i bezużyteczne, społeczeństwo nie postarało się tym razem i nie dostarczyło mi tematów na wylewanie mojej irytacji tutaj. Smutne, ale prawdziwe.
Kasia dzisiaj poskarżyła mi się na ulotki. Cóż. To taki spam w formie tradycyjnej. Zagłębiłem się w odmęty Internetu i nie znalazłem żadnych konkretnych wyników badań ani sondaży na temat skuteczności tej formy dostarczania rozpałki do naszych pieców. Ciężko jest opracować jakieś wyniki odnośnie tego, ile osób tak naprawdę czyta ulotki lub za ich pośrednictwem zaczyna korzystać z jakiejś usługi. Ja powiem jak to wygląda z mojej perspektywy.
Nie jestem tego w stu procentach pewny, ale wydaje mi się że nigdy w życiu nie skorzystałem z tego, co reklamowała ulotka. Kiedy znajduję taki śmieć w skrzynce pocztowej, od razu wyrzucam to do śmietnika. Albo wrzucam do kosza w piwnicy, który pełny jest podobnego syfu. Tak jak już wspominałem wcześniej, darmowa rozpałka. Pali się aż miło.
Trochę inaczej jest w wypadku ulotek, które jakieś dzieciaki wciskają nam na ulicy. Ja to doskonale rozumiem - chcą zarobić parę złotych, nie wiem na co teraz dzieci zbierają pieniądze, pewnie na piwo i papierosy. No, nie ważne. W każdym razie, takich sytuacji miałem mnóstwo. Najwięcej w Gdańsku przy wyjściu z Dworca Głównego. Za każdym razem kiedy tylko wyjdę z podziemnego przejścia, rzuca się na mnie cała armia ludzi roznoszących ulotki. I nie tylko na mnie, na każdego w zasadzie. Biorę te ulotki, bo szanuję ich pracę. Ale nie przejdę więcej niż dwadzieścia metrów z tą makulaturą w ręku. Akurat dwadzieścia metrów dalej jest śmietnik. I te wszystkie papiery tam lądują. Kolporterzy ulotek powinni cieszyć się że płacą im od godziny, a nie od skuteczności tych śmietków, które namiętnie nam wciskają.
Inna sprawa - sposób, w jaki te ulotki próbują nam wmusić. Niektórzy po prostu wystawiają rękę, nawet na nas nie patrząc. Chamy. Inni łażą za nami dopóki, dopóty nie weźmiemy tych cholernych świstków. Chamy. Jeszcze inni wręcz wciskają nam je do ręki, często zastępując nam drogę i wyraźnie zmuszając nas do przyjęcia ulotki. Chamy.
I tak źle, i tak nie dobrze. Jeśli ode mnie by to zależało, wydałbym pozwolenie na swobodny dostęp do broni i wystrzelanie wszystkich ludzi roznoszących ulotki.
Kolejna sprawa, która ostatnio zadziałała mi na nerwy. Idę sobie przez rynek miasta, kiedy podchodzi do mnie jakiś facet z puszką i domorobnym identyfikatorem i podtykając mi pod nos jakiś papier, prosi o parę złotych na chore dziecko. Przepraszam pana bardzo. Ale jaką mam pewność że te pieniądze trafią do jakiegokolwiek dziecka? Jaką mam pewność, że zaraz nie pójdziesz do sklepu i nie kupisz wódki? Kto da mi gwarancję że te kilka groszy, które ewentualnie wrzucę do puszki naprawdę zostaną wykorzystane, by komuś pomóc? Znaczy, no owszem, pomogą tobie, ty wstrętny darmozjadzie. Zamiast wziąć się do porządnej pracy, chodzisz pół dnia po mieście i dosłownie żebrzesz o pieniądze, których i tak nie dostaniesz, bo nasze społeczeństwo aż tak głupie chyba nie jest. Ale co do tego to nie mam pewności...
Dobrze byłoby gdyby taki dręczyciel zapytał raz i dał mi spokój. Ale ile razy przechodziłem w tym miejscu, za każdym razem podchodził do mnie i pytał o to samo. Zaraz zaraz. Czy ja się jakoś transformuję? Ewoluuję? Zmieniam wygląd? Nie. W takim razie, na litość krzaka porzeczki, odczep się ode mnie ty natręcie i daj mi iść dalej. I przestań zawracać mi głowę problemami dziecka, które pewnie nawet nie istnieje.
Co jeszcze mnie wkurzyło przez ostatni tydzień? O wiem. Polskie Koleje Państwowe. Hmmm, temat na czasie, prawda? Wszyscy teraz trąbią o tej katastrofie kolejowej, której szczerze mówiąc już serdecznie dość. Okej. Zginęli ludzie, Polacy. Należy im się szacunek i pamięć. Ale Chryste jedyny, ile można? Polacy mają jakąś taką skłonność do żałoby. Wolą rozpaczać i się smucić niż cieszyć się z czegokolwiek.
Wracałem sobie z Torunia. Przez Bydgoszcz. Pociąg do Bydgoszczy był zimny jak lodówka. Przynajmniej mi było zimno. I nie było w nim miejsca, wobec całą trasę Toruń - Bydgoszcz przesiedziałem w przewiewnym przedziale dla rowerów, gnieżdżąc się na jakiejś imitacji siedzenia wystającej ze ściany wagonu. Z kolei pociąg Bydgoszcz - Chojnice miał temperaturę wyższą niż Słońce. Okna oczywiście nie da się otworzyć, bo siedzenie za mną siedziało jakieś dziecko, którego na szczęście nie słyszałem, bo zagłuszałem się muzyką w słuchawkach.
No. Przeczytałem całość i jest straszliwie nieskładna. Ale mniejsza o to, nie mam głowy jakoś ostatnio do pisania tutaj, moja wena twórcza skupia się na bardziej literackich formach.
Kasia dzisiaj poskarżyła mi się na ulotki. Cóż. To taki spam w formie tradycyjnej. Zagłębiłem się w odmęty Internetu i nie znalazłem żadnych konkretnych wyników badań ani sondaży na temat skuteczności tej formy dostarczania rozpałki do naszych pieców. Ciężko jest opracować jakieś wyniki odnośnie tego, ile osób tak naprawdę czyta ulotki lub za ich pośrednictwem zaczyna korzystać z jakiejś usługi. Ja powiem jak to wygląda z mojej perspektywy.
Nie jestem tego w stu procentach pewny, ale wydaje mi się że nigdy w życiu nie skorzystałem z tego, co reklamowała ulotka. Kiedy znajduję taki śmieć w skrzynce pocztowej, od razu wyrzucam to do śmietnika. Albo wrzucam do kosza w piwnicy, który pełny jest podobnego syfu. Tak jak już wspominałem wcześniej, darmowa rozpałka. Pali się aż miło.
Trochę inaczej jest w wypadku ulotek, które jakieś dzieciaki wciskają nam na ulicy. Ja to doskonale rozumiem - chcą zarobić parę złotych, nie wiem na co teraz dzieci zbierają pieniądze, pewnie na piwo i papierosy. No, nie ważne. W każdym razie, takich sytuacji miałem mnóstwo. Najwięcej w Gdańsku przy wyjściu z Dworca Głównego. Za każdym razem kiedy tylko wyjdę z podziemnego przejścia, rzuca się na mnie cała armia ludzi roznoszących ulotki. I nie tylko na mnie, na każdego w zasadzie. Biorę te ulotki, bo szanuję ich pracę. Ale nie przejdę więcej niż dwadzieścia metrów z tą makulaturą w ręku. Akurat dwadzieścia metrów dalej jest śmietnik. I te wszystkie papiery tam lądują. Kolporterzy ulotek powinni cieszyć się że płacą im od godziny, a nie od skuteczności tych śmietków, które namiętnie nam wciskają.
Inna sprawa - sposób, w jaki te ulotki próbują nam wmusić. Niektórzy po prostu wystawiają rękę, nawet na nas nie patrząc. Chamy. Inni łażą za nami dopóki, dopóty nie weźmiemy tych cholernych świstków. Chamy. Jeszcze inni wręcz wciskają nam je do ręki, często zastępując nam drogę i wyraźnie zmuszając nas do przyjęcia ulotki. Chamy.
I tak źle, i tak nie dobrze. Jeśli ode mnie by to zależało, wydałbym pozwolenie na swobodny dostęp do broni i wystrzelanie wszystkich ludzi roznoszących ulotki.
Kolejna sprawa, która ostatnio zadziałała mi na nerwy. Idę sobie przez rynek miasta, kiedy podchodzi do mnie jakiś facet z puszką i domorobnym identyfikatorem i podtykając mi pod nos jakiś papier, prosi o parę złotych na chore dziecko. Przepraszam pana bardzo. Ale jaką mam pewność że te pieniądze trafią do jakiegokolwiek dziecka? Jaką mam pewność, że zaraz nie pójdziesz do sklepu i nie kupisz wódki? Kto da mi gwarancję że te kilka groszy, które ewentualnie wrzucę do puszki naprawdę zostaną wykorzystane, by komuś pomóc? Znaczy, no owszem, pomogą tobie, ty wstrętny darmozjadzie. Zamiast wziąć się do porządnej pracy, chodzisz pół dnia po mieście i dosłownie żebrzesz o pieniądze, których i tak nie dostaniesz, bo nasze społeczeństwo aż tak głupie chyba nie jest. Ale co do tego to nie mam pewności...
Dobrze byłoby gdyby taki dręczyciel zapytał raz i dał mi spokój. Ale ile razy przechodziłem w tym miejscu, za każdym razem podchodził do mnie i pytał o to samo. Zaraz zaraz. Czy ja się jakoś transformuję? Ewoluuję? Zmieniam wygląd? Nie. W takim razie, na litość krzaka porzeczki, odczep się ode mnie ty natręcie i daj mi iść dalej. I przestań zawracać mi głowę problemami dziecka, które pewnie nawet nie istnieje.
Co jeszcze mnie wkurzyło przez ostatni tydzień? O wiem. Polskie Koleje Państwowe. Hmmm, temat na czasie, prawda? Wszyscy teraz trąbią o tej katastrofie kolejowej, której szczerze mówiąc już serdecznie dość. Okej. Zginęli ludzie, Polacy. Należy im się szacunek i pamięć. Ale Chryste jedyny, ile można? Polacy mają jakąś taką skłonność do żałoby. Wolą rozpaczać i się smucić niż cieszyć się z czegokolwiek.
Wracałem sobie z Torunia. Przez Bydgoszcz. Pociąg do Bydgoszczy był zimny jak lodówka. Przynajmniej mi było zimno. I nie było w nim miejsca, wobec całą trasę Toruń - Bydgoszcz przesiedziałem w przewiewnym przedziale dla rowerów, gnieżdżąc się na jakiejś imitacji siedzenia wystającej ze ściany wagonu. Z kolei pociąg Bydgoszcz - Chojnice miał temperaturę wyższą niż Słońce. Okna oczywiście nie da się otworzyć, bo siedzenie za mną siedziało jakieś dziecko, którego na szczęście nie słyszałem, bo zagłuszałem się muzyką w słuchawkach.
No. Przeczytałem całość i jest straszliwie nieskładna. Ale mniejsza o to, nie mam głowy jakoś ostatnio do pisania tutaj, moja wena twórcza skupia się na bardziej literackich formach.
sobota, 3 marca 2012
Sklepy z szaleństwem.
Wczorajsze popołudnie spędziłem pracowicie. Najpierw poranne zebranie w redakcji, potem wywiad, znowu w redakcji, jakaś kawa w nędznym barze na środku miasta. Zaczyna mi się podobać takie życie. No, w każdym razie pomiędzy spotkaniami i redakcją kilka razy odwiedzałem sklepy. A to papierosy, a to zapałki, bo zapalniczki namiętnie gubię, a to woda mineralna, a to jakiś dopalacz w stylu Powerade czy czymś tam w ten deseń. W większości wypadków są to zwykłe, prywatne sklepiki, nie żadne sieciówki. Moim ulubionym, i to nie w tym pozytywnym sensie, stał się mały, narożny sklepik w centrum.
Wchodzę, a właściwie wbiegam do środka, proszę o papierosy. Davidoff, czerwone.
- Dzień dobry, poproszę czerwone dawidofy.
I teraz najlepsza część przedstawienia. Kobieta, która stała za ladą moim zdaniem pamięta jeszcze czasy Powstania Listopadowego. Czerwone, zniszczone włosy idealnie zlewały się z twarzą, która wiecznie ma taki sam kolor. Kobieta jest wielkości Boliwii, więc pokrywał ją fartuch w podobnym rozmiarze. Biust tej kobiety zdawał się mieć własny kod pocztowy. Szła, kiwając się we wszystkie strony.
Twarz sprzedawczyni przybrała wyraz wybitnie zabawny, kiedy przetwarzała to co do niej powiedziałem. Minęły dwie minuty, kobieta zaczęła się obracać i spojrzała na wielką szafkę z papierosami. Moje ustawione były na najwyższej półce, a ponieważ pani za ladą była wzrostu siedzącego psa, musiała udać się na zaplecze po stołek. Zajęło jej to dwie lub trzy minuty. Ile czasu można nieść stołek z zaplecza, które było zaraz obok szafki z papierosami!? Cóż. Na moje szczęście, zaplecze nie posiadało drzwi więc udało mi się zauważyć, że zanim kobieta wzięła ten stołek, usiadła na nim, napiła się kawy, sprawdziła telefon, podniosła się z prędkością ślimaka z nadwagą, złapała stołek i poczłapała do szafki z papierosami.
Zaczynałem tupać w miejscu i mlaskać zniecierpliwiony, bo zaraz miałem być znowu w redakcji.
W języku polskim, ani żadnym innym języku świata nie ma określenia na to, jak komicznie prezentowała się ta kobieta próbująca wejść na taboret. Jeśli byłbym troszkę gorzej wychowany, zacząłbym się śmiać, położył na podłodze i umarł tam ze śmiechu. Ale ponieważ wydaje mi się że otrzymałem dobre wychowanie, zacisnąłem zęby i tylko próbowałem się tam nie udusić. Udało jej się zdjąć moje papierosy, po czym z niewyobrażalnie głośnym łupnięciem zeskoczyła ze stołka. Teraz kolejny problem, kasa fiskalna. Ponieważ ostatnio ceny papierosów zmieniają się średnio raz na miesiąc, w kasie sklepowej pewnie nie została cena zmieniona. Mówię szczerze - ta kobieta pięć razy próbowała zeskanować kod na paczce, mimo że kasa piszczała jak szalona oznajmiając błąd skanowania. Obejrzała paczkę z dziesięć razy, po czym w końcu wpisała kod ręcznie. Wyskoczyła cena dwanaście siedemdziesiąt, położyłem jej odliczone pieniądze po czym pół wieku czekałem na paragon. Nie wiem po co mi on, ale przeważnie je zabieram. Takie małe zboczenie. Wychodząc ze sklepu byłem już prawie spóźniony. Drogę do redakcji pokonałem w tempie japońskiego pociągu. Albo i szybciej. Na szczęście zdążyłem.
Inna sprawa. Ostatnio byłem w miejskiej bibliotece poszukując książki Nekroskop. Tu było jeszcze zabawniej. Bibliotekarka przewaliła wszystkie książki w bibliotece. Kilka tysięcy książek. Zajęło jej to jakieś dwadzieścia minut, przez które zdążyłem wykonać dwa telefony, napisać setkę sms-ów, umrzeć, po trzech dniach zmartwychwstać, znowu zadzwonić i jeszcze zrobić szalik na drutach.
A o ile szybciej byłoby, dyby kobieta sprawdziła bazę danych w komputerze? Na litość faraona...
Denerwuje mnie taki brak niekompetencji lub usilne spowalnianie wszystkiego. Kiedy pracowałem na torze kartingowym, robiłem wszystko żeby klienci byli obsługiwani jak najszybciej i w jak najmilszej atmosferze, mimo że pot często lał się mi po plecach a stopy odpadały. A te wielkie matrony w sklepach? Im dłużej tym lepiej? Bo tak to odbieram...
Poniżej filmik, który z największą przyjemnością zrobiłem dla Kasi.
Przy okazji, lovelovepersilowe.
Piosenka mistrz.
środa, 29 lutego 2012
Trendy, mody i inne bzdury.
Trendy. Moda. To wszystko co jest teraz na czasie. Dotyczy każdej pierdoły w naszym życiu. Coś co jest na czasie, coś o czym wszyscy marzą, wszyscy próbują to mieć, wręcz zabijają się o to. W zasadzie te trendy i mody dotyczą, jak już wspominałem, każdej dziedziny naszego życia. Zaczynając od muzyki i koloru sznurówek, przez spodnie, torebki, zegarki, telefony, komputery, auta, wyposażenie domu, kolory ścian, stylu budowania domów kończąc na religii, poglądach politycznych i ideologii.
Co teraz jest modne?
W zasadzie to nie wiem, pogubiłem się w tym wszystkim. Wiem że modne jest Ai Si Tu Fuego czy jak to tam się nazywa, nie wiem, nienawidzę tej piosenki pasjami. No ludzie, dziewięćdziesiąt dziewięć procent z Was nawet nie rozumie, co ten człowiek tam śpiewa! Ja osobiście też nie, nie jestem pewny nawet w jakim języku wyje. Okej, teraz już wiem, bo zmusiłem się żeby to przesłuchać. Nie zrozumiałem ani słowa. Wobec tego postanowiłem przeczytać tekst. Brzmi jakoś tak po hiszpańsku. Znalazłem sobie tłumaczenie i jakież wielkie było moje zdziwienie, kiedy okazało się że tekst jest tak banalny i płytki, że chyba tylko Paulo Coelho dorównuje mu swoim prostactwem. O Coelho napiszę za moment, bo jest to człowiek, który tak mi działa na nerwy, że to jest po prostu poezja.
Ale wracając do tej durnowatej piosenki.
Ciepło mego ciała, które podnosi się prawie bez kontroli
Jak tylko cię widzę
Zaczyna od mych rąk i kończy w moim sercu
Gdy za tobą tęsknię
Jak tylko cię widzę
Zaczyna od mych rąk i kończy w moim sercu
Gdy za tobą tęsknię
Jakie to jest banalne. Okej, rozumiem. Rozumiem, gdyby sceneria rysowała się tak: piękna słoneczna plaża, szum fal, spadające kokosy, ognisko, jakiś szampan i para. Strona męska wyznaje stronie żeńskiej miłość tymi słowy. Okej, może zrobiłoby to na mnie wrażenie i może nawet bym się wzruszył widząc taką scenkę. Ale na litość faraona! Ta piosenka jest wszędzie! Nie dalej jak kilka dni temu podczas zakupów w Plazie wszedłem do New Yorkera. Lubię ten sklep, owszem, bardzo. Zwłaszcza że ma dobre przeceny. Ale wchodząc do tego sklepu do moich uszu wdarły się dźwięki tej jakże wieśniackiej piosenki. Zbuntowałem się, oświadczyłem że nie będę robił zakupów przy takiej muzyce, wyszedłem i wróciłem dopiero po godzinie, kiedy miałem już pewność, że na pewno jej nie usłyszę. Na szczęście, nie usłyszałem.
Ale zastanówmy się nad znaczeniem tych słów. Ciepło mego ciała, które podnosi się prawie bez kontroli. Zaraz zaraz. To znaczy że masz gorączkę? Moim zdaniem powinieneś wybrać się do lekarza po antybiotyki, a nie zasuwać do studia nagraniowego i nagrywać najbardziej żałosną piosenkę świata. Swoją drogą, nie rozumiem fenomenu tej piosenki. Nikt jej nie rozumie. Nikt nie wie o co tam chodzi. Ale i tak wszyscy ją znają i lubią - tylko przez to że jest MODNA. Bez sensu. Ludzie, nie macie własnego zdania?! Litości.
Okej, obiecałem że napiszę o Paulo Coelho. Moja przygoda z tym bajkopisarzem zaczęła się parę lat temu przy okazji matury. Dostałem temat który brzmiał mniej więcej tak: kicz w literaturze i sztuce współczesnej.
Pierwszym skojarzeniem był Coelho, Doda, panna Montana, o której ostatnio nic nie słychać no i oczywiście harlequiny, które są tak beznadziejne, że swędzą mnie zęby. Postanowiłem jednak zebrać się w sobie i przeczytać parę książek Coelho, kilka harlequinów, obejrzeć Montane, posłuchać piosenek Dody. To były tortury. Naprawdę. Jeśli średniowiecze wróciłoby do łask, tym torturowano by bluźnierców i pogan.
Co zapamiętałem najbardziej? 11 minut Paulo Coelho. Jezu drogi. Cóż za szmira! Tą książką aż wstyd się podetrzeć, a co dopiero pokazać się z nią publicznie. Przepraszam bardzo. Z jakiej racji stary dziad, który na oko pamięta jeszcze dinozaury, pisze jako nastoletnia prostytutka z Brazylii? Może to jakiś motyw autobiograficzny? Może kiedyś był dziewczynką, która prostytuowała się na slumsach Rio de Janeiro? Wątpliwe. Moim zdaniem już sam pomysł na książkę był kiepski. Sposób jej napisania był jeszcze gorszy. Jeśli zobaczę gdzieś tą książkę, spalę ją, a osobę która będzie ją trzymała żywcem zakopie w ogródku. Obojętnie czyim. Zakopię. I jeszcze uklepię ziemie i zasieję trawę. Naprawdę zastanawiałem się na czym polega fenomen Coelho. I wydaje mi się że wiem. To są lekkie i przyjemne książki dla zdesperowanych gospodyń domowych, które muszą czytać coś czekając aż zagotuje im się woda na ziemniaki. Te książki nie mają absolutnie żadnego przesłania. Nic. Zero. Null. Kompletny brak ambicji, sztuka dla sztuki. One mają dać się przeczytać. Mają być maszynką do zarabiania pieniędzy. Jeśli ktoś mi powie że Coelho jest wielkim pisarzem, obiecuję że ugryzę. Naprawdę. Oprócz wcześniej wspomnianych harlequinów nie ma chyba równie beznadziejnej książki jak 11 minut. I nie ma równie płytkiego twórcy jak Coelho.
Książki typu harlequin. Jezu. Tutaj po prostu brakuje mi słów. Książka którą można kupić w większości kiosków. Coś już tu nie pasuje. Druga sprawa - te książki nie kosztują więcej niż jedenaście złotych. Ludzie. Papierosy są droższe! I jeśli miałbym kupić znowu taką książkę - wolałbym poświęcić to jedenaście złotych na dwa tanie wina i upić się tak, żeby nie pamiętać że to coś istnieje. Szmira goni szmirę.
I może ktoś z Was lubi Coelho. W takim razie proszę o maila z wyjaśnieniem, co tak fascynującego jest w jego twórczości, bo ja tam nic nie widzę.
Ubrania. Tutaj czuję się jak ryba w wodzie. Przeważnie nie mam nic przeciwko trendom w modzie. Przeważnie. I naprawdę, lubię patrzeć jak ludzie eksperymentują ze strojami, ale w granicy zdrowego rozsądku. Ale jedyne czego nie potrafię znieść i krwawią mi oczy tylko jak to zobaczę, są buty Emu. Nie dość, że wyglądają jak żywcem zdjęte z nogi Eskimosa to jeszcze zniekształcają całą sylwetkę. Bo jeśli ktoś ma na nodze odrąbaną kończynę mamuta, automatycznie sam wygląda jak mamut. Nie widziałem jeszcze nikogo kto dobrze wyglądałby w Emu. Czemu nie napisałem że nie widziałem dziewczyny która dobrze by wyglądała w tej porażce stylistycznej? Ponieważ widziałem już kilku facetów w takich butach. Serio. I żaden z nich nie prezentował się w tym normalnie. Dobrze. Rozumiem. Rozmawiałem już z kilkoma właścicielkami takich butów. Faceci niestety uciekali na mój widok, może przez to że miałem wzrok mordercy. Wierzę że są ciepłe. Wierzę że są wygodne. Ale ludzie drodzy, dlaczego coś, co wygląda jak mój wczorajszy obiad, jest tak popularne?! Nie rozumiem jak można AŻ TAK BARDZO przedkładać wygodę nad dobry wygląd. Owszem. Lubię spodnie dresowe, są ciepłe i wygodne. Ale rzadko pokazuję się w nich publicznie, a jeśli już, to dobieram resztę stroju tak, żeby pasowała do dresów. A jeśli ktoś mi powie że Emu pasują do, na przykład, eleganckiego żakietu lub co gorsza sukienki, zabiję. Przysięgam, nawet jeśli grozi mi za to więzienie. Nie, to nie pasuje. I nie ważne czy są to oryginalne Emu za trzysta czy czterysta złotych, czy jakieś podróby z bazaru za czterdzieści. Są okropne, nie ważne ile by kosztowały.
Co jest jeszcze modne... o wiem! Wszelkiego rodzaju iPody i inne dziwactwa. Nie rozumiem dlaczego. Miałem iPoda i po tygodniu pozbyłem się go z czystą przyjemnością. Dziwny interface, wkurzająca obsługa i to kretyńskie kółeczko sterujące. Ten kto to wymyślił powinien zostać rozstrzelany. A nie, on już nie żyje. Ma szczęście facet, inaczej w końcu by się na mnie natknął, a wtedy wsadziłbym mu to sterujące wariactwo prosto w nos.
To wszystko co tu jest napisane wkurza mnie i jest opinią tylko moją. Więc jeśli ktoś ma zamiar mówić mi że to nieprawda, niech sobie wsadzi pięść do ust i zamilknie, bo jego krytyka nie dotyczy mnie. To moja opinia. Nikt nie musi się ze mną zgadzać. A jeśli już musicie przedstawić mi swoje zdanie, proszę, zróbcie to kulturalnie, a nie - tak jak to było w przypadku fotobloga - wulgarnie i w sposób urągający jakiejkolwiek godności i zasadom. Tyle ode mnie, życzę wam miłego czwartku. Jest 2:52. Młoda godzina, idę na kawę!
Bo wiem jak to jest stracić bliską osobę.
Pieprzyć to co sądzą o mnie ludzie.
Ci którzy chcą, akceptują mnie takim jakim jestem.
Resztę pozdrawiam środkowym palcem i szczerym FUCK OFF.
Anna - duża część opowieści.
Anna siedziała przy stole i patrzyła na nabity na widelec ziemniak. Ten ziemniak skupiał w sobie całą nienawiść, jakiej doświadczyła Anna przez ostatnie kilka dni. Spojrzała w okno, nie zobaczyła tam nic kompletnie, wróciła do kontemplacji kartofelka. Obrzydził jej życie, więc wepchnęła warzywko do ust i z obrzydzeniem najzwyczajniej w świecie zeżarła warzywo swojej udręki.
Jak taki zwykły kartofel może wzbudzić w człowieku tyle emocji?! No na litość faraona...
W sypialni zadzwonił telefon. Brzdęk! Widelec potoczył się po stole i spadł na kuchenne kafelki. Anna z hurotem poleciała do pokoju obok, robiąc wokół siebie spustoszenie totalne. Naprawę, większą katastrofę jest w stanie spowodować tylko rozszalały nosorożec w czasie rui. Widelec na kafelkach to tylko jedna setna całych zniszczeń. Podczas przelotu przez korytarz Anna zahaczyła paskiem o rękaw kurtki która – jak to w każdym normalnym domu – wisiała na wieszaku. Taki zwykły wieszak, stojący, metalowy, wydłubany na jakimś bazarze. Anna lubiła bazary.
Za kurtką pofrunął wieszak, łupnął w ścianę z której odpadł tynk i z wielkim hukiem rąbnął w panele w korytarzu. Anna leciała dalej jak niszczyciel z czasów II Wojny Światowej. Tylko mniej dymiła.
Z impetem otworzyła drzwi które uderzyły w ścianę, dopadła telefonu, odebrała trzęsącymi się rękoma.
- Kto tam?! - prawie wrzasnęła w słuchawkę. Opamiętała się, przecież to ważny telefon. Przypomniała sobie że nawet nie wie kto dzwoni, w tym wszystkim nie wpadło jej do łba żeby sprawdzić kto to.
- Cześć wariatko, tu Kaśka, nie zapisałaś numeru od trzech lat!? - usłyszała pełne wyrzutów fuknięcie. Kasia była jej przyjaciółką, dwie dziewczyny które połączył jeden chłopak, z którym były. Znaczy, no nie we trójkę, ale też jednocześnie. Dowiedziały się o tym zupełnie przypadkiem i chęć zemsty zamieniła się w cudowną przyjaźń.
- Jej, strasznie Cie przepraszam, jestem jakaś roztrzęsiona...
- To wiem, Ameryki nie odkryłaś. Ja to wiem już od trzech lat. Więc szału nie ma. Ale czemu jesteś tym razem?
Anna położyła się na materacu i spojrzała w sufit na którym już pojawiły się pierwsze pęknięcia, mimo że kamienica była świeżo po remoncie.
- Kasiu, możesz po prostu przyjechać? Nie chce mi się mówić o tym przez telefon, usmażę sobie ucho. Autobus masz chyba jakoś za dwadzieścia minut...?
- Dobra, przyjadę taksówką, zaraz będę.
Rozłączyła się.
Anna wróciła do kuchni. Po drodze podniosła wieszak, ale kawałki tynku zostawiła. Nie chciało jej się sprzątać. Podniosła też widelec, ten od kartofelka i prztyknęła ekspresem do kawy. Urządzenie cicho zasyczało. Kasia lubi kawę. Zawsze ją piły, nie ważne czy w dzień czy w nocy.
Taksówka zatrzymała się około dwudziestu metrów od kamienicy Anny, bo po prostu nie było miejsca. Samochody mieszkańców, ciężarówka ekipy budowlanej, skuter z jakiejś pizzerii i wielka kolumbryna Anny. Po co jej takie wielkie auto, Kasieńka nie potrafiła zrozumieć. Anna była przecież drobniutka, więc powinna mieć raczej jakieś małe, miejskie wozidełko. A nie coś, co prawie jest tak samo wielkie jak jej kamienica...
Wszystko wokół pokrywała warstewka lodu. W końcu styczeń.
Kasieńka podłubała w czarnej, skórzanej torebce, zapłaciła kierowcy i otworzyła drzwiczki. Wystawiła stopę uzbrojoną w dziesięciocentymetrowy obcas, postawiła na chodniku i wysiadła z auta. Coś było nie tak. Obcas nie jest najlepszym wyjściem na takie warunki atmosferyczne, więc z przeraźliwym wrzaskiem stopa razem z obcasem pojechała w przód, podczas kiedy Kasieńka wciąż tkwiła drugą połową w taksówce. Rozkraczyła się jakoś tak potwornie, złapała się uchwytu w drzwiach, przechyliła się w prawą stronę i wyrżnęła potylicą w ramę drzwi. Kierowca usłyszał zamieszanie z tyłu taksówki, odwrócił się przez ramię i dostał zawału ze śmiechu. Potężnie wkurzona Kasieńka leżąca plackiem na zamarzniętym chodniku, z roztrzepanymi włosami, szalikiem na twarzy i zawartością torebki na podołku.
Wysiadł z taksówki, postawił Kasieńkę w pozycji mniej więcej pionowej, pozbierał jej rzeczy, wcisnął jej to w ręce i pojechał precz.
Kasieńka, zła sama na siebie, że tak bezdennie frajersko się wychrzaniła, poszła do drzwi wejściowych. Teraz ostrożnie, drepcząc małymi kroczkami. Nie uśmiechała jej się wizja powtórki z uziemienia.
Wklepała kod do domofonu, drzwi zabrzęczały, weszła na schody. Zapukała do drzwi. Nic. Znowu. Walnęła porządnie pięścią, Anna w końcu otworzyła.
- Chryste Panie!
Kasieńka nic nie odpowiedziała. Niczym chmura burzowa wparowała do mieszkania, powiesiła kurtkę i spojrzała w lustro. No tak, okrzyk Anny był zrozumiały. Kasieńka zauważyła dziurę w świeżo pomalowanej ścianie.
- Ohoo, a co tu się stało?
Anna nachmurzyła się.
- Nic... Spadł... am.
Kasieńka spojrzała wymownie w sufit, pomamrotała coś pod nosem i skierowała się do kuchni. Bez przesadnej towarzyskiej klasy złapała za dzbanek z kawą, wlała sobie porządnie do kubka o Annie oczywiście zapominając, jak zawsze.
Anna z nieprzytomnym wzrokiem zabrała jej dzbanek, wzięła swój ulubiony kubek z żyrafą i wlała sobie kawy. Zrobiła to z takim impetem, że aż nie trafiła do kubka i całość wylądowała na pięknych, zabytkowych klepkach. I na białych spodniach Anny, które natychmiast przestały być białe a przybrały piękny kolor capuccino.
- Cholera... - mruknęła Anna ciapiąc skarpetką w kałuży kawy.
Kasieńka załamała ręce. Podniosła się z wielkiej pufy na której siedziała, złapała ścierkę i dokładnie wytarła parkiet. Kiedy kolejna klęska została opanowana, obie dziewczyny usiadły przy niskim stoliku z jasnej sosny.
- No to słucham, co masz ze rewelacje dla mnie?
- Wiesz, sama nie wiem. Jestem nieprzytomna. - powiedziała smętnie Anna. Cały czas coś psuję, coś zrzucam, rozlewam, rozsypuje... Wczoraj zapomniałam o wodzie na herbatę i spaliłam czajnik. Jak można spalić czajnik?! Do licha.
- Normalnie. Też mi się to zdarzyło...
- Serio? - przerwała z zainteresowaniem Anna.
- Nie, akurat nie, chciałam być miła.
Anna skrzywiła się i napiła się kawy. Napój był przyjemnie ciepły. Przymrużyła oczy i zamyśliła się.
- Ty pamiętasz jak my się poznałyśmy?
- No raczej. Ciężko to zapomnieć.
Była chyba wczesna jesień, ciepłe słońce, żółte liście. Czarodziejski widok. Kawiarnia na warszawskim Starym Mieście, stoli przy oknie oświetlony ciepłymi promieniami słońca.
Przemek siedział przy stoliku, dłubał łyżką w kawałku ciasta i czekał. Kasieńka się spóźniała już piętnaście minut. To było do niej nie podobne.
Zadzwonił dzwonek wiszący nad drzwiami do kawiarni. Weszła Kasieńka. Wydawała się zdenerwowana. Wszystko byłoby w porządku. Ale minutę potem do kawiarni weszła Anna.
I wtedy wybuchła afera. Obie dziewczyny podeszły do chłopaka. Jakby się znały. Kasieńka nawet nie usiadła. Anna natomiast złapała za kubek kawy i wylała to prosto na Przemkowe blond włosy, który nie był nawet zdziwiony. Wiedział przecież, że w końcu to i tak wyjdzie, ale wciąż nie potrafił wybrać między Anną a Kasieńką. Teraz już raczej nie będzie musiał wybierać.
- Cham. Cham i prostak! - wykrzyczała zdenerwowana Kasieńka, obróciła się na pięcie i wyszła. Anna popatrzyła na Przemka ze łzami w oczach i wyszła za Kasieńką. Przemek siedział i ociekał kawą. Po chwili ociekania wstał i wyszedł.
- No tak to było. Ale co to ma do rzeczy? - spytała Kasieńka.
- No bo wiesz. Przemek do mnie ostatnio zadzwonił.
Zapadła cisza. Kasieńka doznała wstrząsu.
- Ohho! I co ten burak chce znowu? Żebyś mu oddała koszulki?
Fakt faktem, koszulki Przemka wciąż leżały u Anny w szafie. Kasieńka ciuchy które zostawił u niej w domu rytualnie spaliła w kominku.
- Nie! Właśnie nie. Chce się ze mną spotkać.
- Teraz? Po trzech latach?! Czy ten perwers wstydu nie ma?!
- Yhm... - wymamrotała Anna. - Powiedział że mu wciąż się podobam.
Kasieńka spojrzała na przyjaciółkę. W sumie to nie dziwota. Raczej niska, ale szczupła i wysportowana dziewczyna z burzą kasztanowych włosów, wielkimi, zielonymi oczami i pełnymi ustami miała prawo się podobać każdemu. Nie żeby Kasi coś brakowało, o nie nie. Ale Anna jednak wpisywała się idealnie w obraz wymarzonej kobiety. I jeszcze te jej ubrania! Cztery szafy stojące w osobnym pomieszczeniu były wypchane ciuchami tak, że po otwarciu drzwi wszystko się wysypywało. Plus dwie szafki z butami. Wszystko z metką najlepszych marek. No cóż, Anne było na to stać. Studentka prawa z prawniczej rodziny z dziada pradziada. Mały majątek dostała po babci, w tym kamienicę w której mieszkała. Jednak była z tych ludzi, którym nie odbija od nadmiaru funduszy. Kasieńka strasznie ją za to ceniła. Oczywiście lubiła, kiedy szły na zakupy do najlepszych butików w których stać ją było na kilka ciuchów, bo biedy też nie klepała, ale do Anny i jej portfela jeszcze było daleko. Nie przeszkadzało jej to wcale i nie czuła się przez to źle.
Zazdrościła jej tylko kolekcji butów, w tym szpilek od Lou Boutina, ale Anna wręcz siłą próbowała jej pożyczać wszystkie swoje ciuchy. Te szpilki również. Na co Kasieńka z oporami, aczkolwiek radośnie, pozwalała.
- No się nie dziwię, niezła z ciebie dupa Anusiu. - powiedziała ze złośliwym uśmiechem. Anna uśmiechnęła się również, nieco dziwnie, i rzuciła w przyjaciółkę słonym paluszkiem. - I co dalej?
- No cóż... powiedziałam że nie mam teraz... eee... znaczy, wtedy, czasu i że ma zadzwonić później. I to wychodzi że dzisiaj. I teraz czekam.
Kasieńka cmoknęła zniecierpliwiona. Wypiła już kawę i nie miała zajęcia dla rąk.
- To sobie czekaj, jak zadzwoni, to nie odbieraj, proste.
- Ale ja nie wiem czy chcę nie odebrać.
Znowu zapadła cisza. Nerwowa cisza.
- Nie mów że chcesz się z nim spotkać...
- Nie wiem sama.
Kasieńka dostała białej cholery. Wstała, stuknęła kubkiem o blat stołu, z szurnięciem odsunęła pufę i skierowała się do korytarza. Ubrała kurtkę, rozejrzała się po mieszkaniu w poszukiwaniu torebki. Znalazła ją na podłodze, zarzuciła na ramię i otworzyła drzwi.
- Nie, rób co chcesz. Po co wtedy były te trzy lata?
Trzasnęła drzwiami i zeszła po schodach.
Wyszła na pokrytą lodem ulicę. Rozejrzała się za taksówką. Chciała jechać do sklepu po jakieś dobre wino, ale taksówek jak na lekarstwo. Wyszarpnęła z kieszeni telefon, wyszukała numer i wybrała połączenie.
Durna melodyjka! - Pomyślała kiedy w tle usłyszała piosenkę Daddy Yankee.
Odebrał po trzech sekundach.
- Przyjedziesz po mnie? - wypaliła Kasieńka bez słowa wstępu.
- Jasne, dokąd?
- Będę w parku koło Ani.
- Już jadę.
Kasieńka schowała komórkę do torebki, obejrzała się na kamienicę. Anna stała w oknie, ale nie patrzyła na nią. Zdenerwowana jeszcze bardziej Kasieńka przeszła przez ulicę i skierowała się do parku który był niedaleko. Wydłubała paczkę wiśniowych Djarumów, zapaliła i usiadła na ławeczce. Miała z niej idealny widok na całą ulicę, więc zobaczy w porę kiedy po nią przyjadą.
Ledwo skończyła papierosa, kiedy na chodniku zatrzymało się czerwono-czarne BMW M5. Otworzyły się drzwiczki, usłyszała jakąś bliżej niesprecyzowaną piosenkę z taką ilością basu, że starczyło by dla wszystkich zespołów rockowych świata.
Drzwi trzasnęły, światła błysnęły a blond włosy błyszczały w zimowym słońcu. Chłopak rozejrzał się, zobaczył Kasieńkę i ruszył w jej kierunku. Po kilku krokach odwrócił się i spojrzał na samochód, jakby podziwiając piękną maszynę. Zawsze to robił.
Kasieńka wstała z ławki akurat kiedy chłopak do niej podszedł.
- Cześć! - powiedział radośnie i przytulił mocno Kasieńkę.
- Mhm - mruknęła dziewczyna i ruszyła w stronę auta. Chłopak ruszył za nią.
Podeszła do drzwiczek i poczekała aż centralny zamek odblokuje jej dostęp do cieplutkiej skóry w środku. Coś kliknęło, trzasnęło, otworzyła drzwi i wsiadła, rzucając torebkę na tylne siedzenia.
Chłopak usiadł za kierownicą i włożył kluczyk do stacyjki. Samochód zaczął się trząść od silnych uderzeń basu.
- Kuba, czy byłbyś łaskawy to wyłączyć?! - próbowała przekrzyczeć muzykę Kasieńka.
Muzyka ucichła.
- Co się dzieje?
Kasieńka się naburmuszyła.
- Anka znowu wymyśla jakieś farmazony. Nie chcę mi się o tym mówić, możemy jechać do sklepu? Chcę jakieś wino.
- Jasne.
Silnik zamruczał potężnie, przód auta uniósł się lekko na ręcznym, po czym ruszył z piskiem opon.
Kasieńka zapięła pasy.
Jechali tak przez miasto w totalnej ciszy. Dziewczyna wpatrzona w jakiś niewidoczny punkt za przednią szybą i Kuba, prowadzący jedną ręką i jednym okiem, bo jednocześnie patrzył na Kasieńkę. Nie byli razem oficjalnie, ale oni wiedzieli swoje. Nie przeszkadzało im to.
Auto zatrzymało się przed sklepem monopolowym, Kasieńka wyfrunęła z auta i weszła prosto do środka. Po chwili wyszła z trzeba butelkami wina, chipsami i dwoma paczkami papierosów. Wrzuciła wszystko na tylne siedzenie, trzasnęła drzwiami i schowała nos w szaliku.
- O, jedziemy na jakąś imprezę? - spytał Kuba z uśmiechem.
- Nie. Jedziemy do mnie, prosto.
- Ale to sama chcesz to wszystko wypić?! - zdziwił się chłopak, bo w zasadzie dwa litry wina na jedną malutką Kasieńkę to dużo.
- Nie, ty pijesz ze mną.
- Jak?! Przecież jestem autem.
- A no tak... To śpisz u mnie.
- A uczelnia jutro?! - Kuba nie wierzył w to co słyszy.
- Chrzanię uczelnię. I Ty też.
Kuba chciał powiedzieć co o tym myśli, ale z powodu jednej niecnej myśli postanowił nic nie mówić. Włączył silnik, wyjechał na wstecznym i po dwudziestu minutach byli pod mieszkaniem Kasi. Blok w nowym budownictwie, nie wszystkie mieszkania miały jeszcze lokatorów. Dziewczyna mieszkała na ostatnim piętrze, zdecydowała się tylko przez to że to tam były największe balkony, a ona uwielbiała kwiaty. Poza tym miała kota, który uwielbiał rozdłubywać jej doniczki z ziemią.
Weszli na klatkę, poczekali na windę i wjechali na szóste piętro. Wchodząc do mieszkania Kuba podskoczył, bo Pucuś postanowił zrobić sobie drapak ze spodni chłopaka i wbił pazury troszkę powyżej kolana.
- Idź precz, bestio! Odwal się! - mamrotał chłopak, kiedy próbował strząsnąć kota z siebie.
Kasieńka obróciła się i zaczęła się śmiać. Miała już w ręku pierwszą butelkę wina i szukała otwieracza.
- Nie wiesz co zrobiłam z otwieraczem? Zdaje się że miałam takie coś...
- Owszem, miałaś i dalej masz, w szufladzie pod zlewem – powiedział Kuba, wciąż walcząc z Pucusiem, który wyczuł widocznie zabawę i nie miał zamiaru puścić jeansów.
- Tak?
- Tak, idź sprawdź, ale najpierw zabierz ode mnie to szataństwo!
- Pucuś, chodź.
I kot najzwyczajniej w świecie odczepił się od Kubowych spodni i z postawionym jak szczotka do butelek ogonem pomaszerował za Kasieńką. Kuba wytrzeszczył oczy z niedowierzania. Koty to jednak dziwne stworzenia.
Kasieńka znalazła korkociąg w szufladzie, z dziwnie nieprzytomnym wzrokiem wbiła go w korek i zaczęła walkę z otwarciem butelki. Nie szło jej za dobrze, więc wcisnęła butelkę razem z tym piekielnym ustrojstwem Kubie w ręce a sama poszła do łazienki. Kot pomaszerował za nią mrucząc niesamowicie. Kuba otworzył wino, postawił je na stole. Wolał nie pić, auto zostało na dole, a jak będzie trzeba gdzieś jechać? Kto niby pojedzie, Kasieńka, która nie odróżnia hamulca od sprzęgła? Dobra, ma prawo jazdy, ale na litość boską, nie jego cudownym autem! Każda rysa na błyszczącym lakierze była jak policzek wymierzony w dumę Kuby.
Kasieńka wróciła z łazienki z kotem na rękach. Pucuś wyraźnie był w siódmym niebie. Mruczał i prężył się tak bardzo, że mało co szkielet mu nie wypadł. Miała na sobie czarny, obcisły sweterek, jasne jeansy i jakieś dziwne coś na szyi. Ni to czapka, ni to szalik. Kuba nie wiedział po co jej szalik w takim ciepłym mieszkaniu.
- Po co ci to?
Kasieńka spojrzała na siebie zaskoczona. Najpierw na siebie, potem na kota.
- No jak to?! Przecież Pucusia mam od zawsze!
- Nie too... wymamrotał pod nosem Kuba waląc otwartą dłonią w czoło. To coś, na szyi!
- Ahh! To! No bo to jest takie fajne, miękkie i ciepłe.
Aha, no tak. Nie musi pełnić żadnej ważnej funkcji, ważne żeby było fajne i miękkie. Kuba odnotował ten fakt w pamięci. Kasieńka rzuciła kota na kanapę a okiem na otwartą butelkę wina. Zauważyła że nic nie ubyło.
- Pij to – rzuciła w stronę Kuby, który siedział na fotelu i drapał się w łokieć. Patrzył się w puchowy dywan, bo Kasieńka w nad wyraz obcisłym sweterku rozkojarzyła chłopaka totalnie.
- Nie, nie chcę, wiesz, ja się będę zaraz chyba zbierał... - wymamrotał.
W Kasieńkę jakby złe wstąpiło. Złapała dwa kieliszki z szafki, butelkę, jednocześnie zrzucając otwieracz na ziemię. Wcisnęła Kubie kieliszek do ręki i bez wahania wlała mu do oporu. W pokoju rozniósł się zapach wina.
- Pij to, przecież sama nie będę się uchlewać jak alkoholik!
- Czemu?
- No jak to czemu?!
Zdenerwowana Kasieńka chlupnęła z butelki, mimo że pusty kieliszek trzymała w ręku. Przez najbliższe dwadzieścia minut sytuacja powtórzyła się kilkunastokrotnie, aż w końcu butelka była cała pusta. Kuba nie wypił nawet łyka. Kasia zaczęła się kiwać.
Zapatrzyła się w koszmarny bohomaz na ścianie który nabyła razem z mieszkaniem. Straszliwe płótno wielkości całej ściany przedstawiało sobą postać raczej ludzką w stylu bardzo nowoczesnym. Tak nowoczesnym, że łeb postaci stanowił połowę obrazu, natomiast pozostały części ciała ledwo jakieś dziesięć procent. Wszystko było w tak krwistych kolorach że ktoś kto nie zna obrazu, pomyślałby że na tej ścianie dokonało się jakieś morderstwo. Kasieńka nie pozbyła się precz malowidła tylko przez to że nie miała co powiesić na tej ścianie, a za każdym razem kiedy przynosiła do domu nowy plakat lub obraz, Pucuś wyrażał wielkie niezadowolenie tym faktem i rozdrabniał nowy nabytek lepiej niż niszczarka do papieru.
Kasia wydłubała papierosy z torebki i rzuciła w Kubę.
- Nie chcesz pić to przynajmniej pal ze mną.
Kuba spojrzał na wiśniowe papierosy i skrzywił się.
- Mam to palić?
- No sorry, nie mam Twoich śmierdzących Davidoffów! Chcesz to pal, nie to spadaj.
- Mam przecież swoje, co Ty mi tu...
Nie zdążył dokończyć, bo Kasieńka z siłą trąby powietrznej rzuciła się na niego i wsadziła mu swoje usta prosto w jego. Po czym, pijana w sztok, zasnęła na nim.
Chłopak wyraził duże zdziwienie zaistniałą sytuacją, ale leżąca na nim jak kłoda Kasieńka nie przedstawiała sobą zbyt podniecających widoków, więc wziął ją na ręce, zaniósł do pokoju i położył na łóżku. Jak już ma spać to u siebie a nie na nim. Wrócił do salonu, wyłączył światła, zdmuchnął świeczkę na stole, którą nie wiadomo kiedy zapalili, spojrzał z odrazą na Pucusia który świdrował chłopaka żółtymi oczami. Ubrał się i zszedł do auta.
Anna siedziała przed komputerem, kiedy odczuła silną potrzebę wybrania się na zakupy. Spojrzała za okno, za którym świeciło mocne, zimowe słońce. Tak, to idealny dzień na wydanie pieniędzy. Z szuraniem krzesła odsunęła się od biurka, skierowała się do kuchni. Ekspres zasyczał, kiedy wybrała opcje latte. Usiadła przy stole i włączyła telewizor. Ten mały znowu siedział, mówił o bzdurach a w tle leciały polskie krajobrazy. Anne polityka strasznie nudziła, ale jako że studiowała prawo, musiała to wysłuchiwać, nawet wbrew sobie. Upiła łyk kawy, spojrzała na telefon, jakieś nieodebrane połączenie i kilka wiadomości. Nie słyszała żeby cokolwiek dzwoniło. Odblokowała ekran, dzwoniła Justyna, koleżanka z roku, która jeszcze ani razu nie miała swoich notatek. Smsy z reklamami, które Anna od razu usunęła.
Wzięła szybki prysznic, ubrała się, złapała torebkę i kluczyki do auta i zamknęła za sobą drzwi mieszkania. Na wycieraczce leżała jakaś poczta, podniosła i nawet nie patrząc co to, wrzuciła koperty do torebki. Anna uwielbiała torebki, dzisiaj wzięła ze sobą wielką beżową torebkę Birkin, na którą polowała przeszło dwa lata. Zapłaciła za nią majątek, ale warto było.
Zeszła po schodach mijając sąsiadkę, uśmiechnęła się do niej i wyszła na chodnik, szukając wzrokiem auta. Tu co chwile parkowały inne samochody, więc brakowało punktu odniesienia. Poza tym Anna, wiecznie roztrzepana, i tak zapominała w którym miejscu parkowała. Wcisnęła przycisk na pilocie, zza wielkiej ciężarówki usłyszała dźwięk alarmu więc poszła w tamtą stronę. Mijając TIR-a dostała ataku serca, padaczki, nerwicy i rozstroju. Na przedniej szybie jej Mitsubishi Pajero wielkimi, białymi wołami krzyczał napis SUKA!
Anna stała, trzęsąc się i klnąc pod nosem. Ludzie ją mijający rzucali ukradkowe, ciekawskie spojrzenia na pomazane farbą auto. Białe litery idealnie kontrastowały z czarnym, metalicznym lakierem.
Podeszła do auta i skrobnęła paznokciem farbę na szybie. Była jeszcze świeża.
- No cholera! - wrzasnęła Anna, tupiąc obcasem w chodnik.
Mijający ją facet zatrzymał się i spojrzał na źródło okrzyku, bądź co bądź, raczej nieoczekiwanie napotkanym w przestrzeni dźwiękowej ulicy. Odwrócił się i spojrzał na Annę, która była na etapie oblewania samochodu zmywaczem do paznokci. Telepiący się w jej ustach papieros plus zmywacz wróżyły tylko pożar. Facet podszedł żwawym krokiem do dziewczyny.
- Stop stop, samochód sobie pani spali!
Anna odwróciła się, strzelając facetowi włosami po twarzy.
- Co?! - zapytała zdenerwowana i na pół przytomna ze złości.
Otworzyła szeroko oczy, bo oto przed nią stał chłopak tak zjawiskowy, że aż zabrakło jej tchu. Stała tak na chodniku, z buteleczką zmywacza w ręku i papierosem w ustach i oniemiała patrzyła na chłopaka.
Blond włosy raczej dłuższe niż krótkie, ale takie ciemne. Idealnie uczesane, ale schowane pod luźno narzuconą czapką, wielkie brązowe oczy, mały prosty nos i wąskie, aczkolwiek nad wyraz ładne usta. Na szyi zawiązany niedbale szalik, szary płaszcz, jeansowe spodnie i wysokie buty. No cóż, taką twarz trudno zapomnieć. Patrzyła i patrzyła, aż chłopak się speszył.
- Coś nie tak...?
Anna zamknęła usta, otrząsnęła się z szoku.
- Nie nie, wszystko ok, tylko po prostu... eee... zdenerwowana jestem.
Chłopak odgarnął grzywkę z oczu i nieśmiało się uśmiechnął. Annie zmiękły kolana. Przypomniała sobie jak przed chwilą powiedział do niej per pani. Uśmiechnęła się jakoś tak dziwnie, podała mu rękę.
- Ania jestem a to moje popaćkane auto, poznajcie się.
Chłopak speszył się jeszcze bardziej. Oto na środku chodnika stoją trzy najcudowniejsze zjawiska świata. Owy chłopak, Anna i jej cudowne auto. Po prostu jakiś zlot cudów.
Wielkie brązowe oczy uśmiechnęły się i uścisnęły Annie dłoń.
- Tomek jestem.
I zapadła taka niezręczna cisza.
- No... to ten. Co do auta, proponuję do myjni odstawić, bo szyby lepiej nie podrapać, zwłaszcza że najtańsze to autko raczej nie było.
- A tam – Anna machnęła ręką. Nawet nie wiem, tata mi kupił.
Tomek spojrzał dziwnie na Annę. Pomyślał sobie, że to kolejna forsiasta kretynka. Ale coś fascynowało chłopaka w Annie i nie wiedział co. Postanowił to sprawdzić.
- A Ty się chyba wybierałaś tym samochodem, co?
- Tak, miałam jechać na zakupy, ale jak mam jeździć teraz z tą suką na szybie?! I jeszcze cały zmywacz wylałam na to i nic! Cholera ciężka, no niech ja się dowiem kto to zrobił, oczy wydrapię!
- Są autobusy, tramwaje.
- Wiem wiem, i taksówki.
Tomek coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu że Anna jest kasiastą bufonką. Ale znowu coś kazało mu drążyć dalej temat.
- Ja tu zaparkowałem niedaleko, może Cie podrzucę?
Anna spojrzała w wesołe oczy i coś w niej pękło. Postanowiła chrzanić Przemka i zrobić wszystko, żeby coś pojawiło się między nią a Tomkiem.
- Jasne, chętnie, a co z autem?
- Jedź moim, a ja pojadę z tą suką. Zatrzymamy się w myjni, zostawimy twój samochód, a dalej pojedziemy razem.
Anna spojrzała nieufnie. Nie ona płaciła za samochód, ale jak on jej rąbnie to maleństwo? Nie nie, nie pasował jej do złodzieja.
- No... dobrze.
Wcisnęła Tomkowi kluczyki do ręki, dała dowód rejestracyjny i poszli po samochód chłopaka.
- Tylko wiesz... mój samochód raczej nie jest... no, jest z niższej półki niż twój.
Ania roześmiała się i machnęła ręką.
- A daj spokój, co mi to przeszkadza?
Autem Kuby okazała się sportowa honda prelude. Na jej widok Annie rozjaśniło się oblicze. Tomek spojrzał na nią zakłopotany.
- No... więc właśnie... to raczej chyba nic z..
- Jest wspaniała! Czy to jest ta wersja z dwulitrowym silnikiem? Sto trzydzieści trzy konie?
Tomek zaniemówił. Otworzył usta i patrzył się na dziewczynę. Nie dość że trafiło mu się anielsko piękne zjawisko, wydawała się mądra i jeszcze wiedziała co on ma pod maską... Nie wierzył we własne szczęście. Roześmiał się.
- Tak, czwórka w automacie.
- Miałam kiedyś to auto! Najcudowniejszy samochód świata, dawaj papiery i jedziemy! Ale jedziemy przez Centrum, dłużej sobie nią pojeżdżę!
- Ale ja nie wiem czy paliwa starczy, bo w sumie nie tankowałem – Tomek znowu się speszył.
- Tu jest stacja, zatankuje! Dobra, dawaj papiery, jedziemy.
Tomek onieśmielony entuzjazmem Anny wydłubał z kieszeni dokumenty i kluczyki poczekał aż Anna wsiądzie.
- To jedź za mną! Znam fajną myjnię.
Anna pomachała mu na potwierdzenie, przekręciła kluczyk. Dwa litry pod maską zamruczały ochoczo. Obejrzała się przez ramię i zobaczyła jak zza ciężarówki wyjeżdża najpierw tył jej Mitsubishi a potem w słońcu błysnęła bielą ta SUKA. Tomek wydawał się szczęśliwy prowadzeniem takiej maszyny. Minął ją, Anna wycofała na wstecznym, wrzuciła jedynkę i z piskiem opon ruszyła za swoim autem. Autko ładnie się prowadziło, ale Annie wciąż było mało. Postanowiła się pobawić, ale dopiero po tankowaniu, bo wskaźnik pokazywał że za wiele w zbiorniku nie zostało.
Po paru minutach jazdy Tomek zjechał na stacje benzynową, Anna zatrzymała samochód przy dystrybutorze i intuicyjnie złapała za pistolet do paliwa.
Tomek podleciał do niej przerażony.
- Co lejesz!?
Anna bardziej się zdziwiła niż przestraszyła.
- No jak to co. Benzynę, 98.
- Skąd wiedziałaś na czym to jeździ?
- No przecież czuję!
Chryste Panie! Tomek nie wierzył w swoje szczęście. Po prostu nie wiedział jak to możliwe że trafił na taką dziewczynę.
Anna zatankowała do pełna, co wywołało u Tomka falę mdłości. Kto za to zapłaci?! Anna jakby przeczuwała co się dzieje, wcisnęła Tomkowi pieniądze w rękę i zadowolona stanęła kawałek od dystrybutorów żeby zapalić papierosa.
- Tu jest myjnia! - krzyknął Tomek z drzwi kasy. Zostawiamy tu auto?
- Nie, tu nie! Ja mam swoją myjnię!
Jakby zostawili samochód tutaj, Anna nie miałaby szansy pobawić się z Tomkiem. Wsiedli do aut i pojechali dalej.
Szosa była kusząco szeroka, nie było prawie wcale ruchu. Anna wlokła się za Tomkiem i zaczynały ją swędzieć zęby z nudów. Zdecydowała. Wdepnęła do dechy, błysnęła Tomkowi światłami i z uśmiechem wyprzedziła swoje auto. Prędkość szybko rosła a Tomek wciąż siedział jej na tylnym zderzaku. Zwalniała, przyspieszała, dwa auta bawiły się ze sobą jak dwa szczeniaki. Kiedy szosa stała się węższa i bardziej zatłoczona, Anna zjechała na pobocze i zatrzymała się. Wkrótce na piasku zachrzęściły opony Mitsubishi a z auta wysiadł Tomek. Anna spojrzała na chłopaka i złe w nią wstąpiło. Podeszła do Tomka, spojrzała mu w oczy, rozpłakała się i rzuciła mu się na szyję. Chłopak był w szoku.
Kasieńka obudziła się zbyt gwałtownie niż zamierzała, co okazało się dość opłakane w skutkach. Machając ręką trafiła w Pucusia, który spokojnie spał sobie na poduszce obok rozczochranej łepetyny Kasieńki. Kot dostał zawału serca ze strachu i rzucił się do ucieczki, zrzucając z nocnej szafki budzik, ramkę ze zdjęciem i lampkę. Kasieńka podskoczyła na łóżku, przestraszona niespodziewanym hałasem i dzikim piskiem kota. Przetarła oczy, spojrzała na budzik, i zdziwiła się że nie stoi na szafce. Cóż, różne rzeczy już jej w tym mieszkaniu znikały więc uznała to za normalne i zeskoczyła z łóżka, trafiając stopą w budzik. Podskakując na jednej nodze powtarzała sobie w myślach, że przynajmniej znalazła budzik i już nie musi szukać. Pucuś urażony siedział w kącie pokoju i najwyraźniej knuł jakąś podłą zemstę za tak odrażające traktowanie.
Kasieńka spojrzała w lustro i podobnie jak kot, dostała zawału, również ze strachu. Popędziła wciąż podskakując, bo stopa bolała cholernie, do łazienki, wzięła prysznic. A raczej próbowała wziąć. Dziwaczna instalacja prysznicowa wciąż napawała ją przerażeniem. Składające się z dziesiątek dysz, pokręteł i przycisków ustrojstwo potrafiło zaskakiwać. Standardowo, dziewczyna wcisnęła pierwszy lepszy przycisk i chlusnęła na siebie strumieniem lodowatej wody, który wyprysnął nie wiadomo skąd. Kilka wyzwisk poleciało w stronę wynalazcy tej podłej maszynerii, pokręciła jednym z pokręteł, temperatura wody się ustaliła na znośną dla ciała, aczkolwiek leciała tylko delikatną stróżką z dyszy zamontowanej pod sufitem. Kolejny przycisk i na Kasieńkę spadło coś, co prawdopodobnie spowodowałoby biblijny potop, jeśli tylko istniałoby dwa tysiące lat temu. Zachłysnęła się wodą, bo oczywiście stała tam i patrzyła się prosto w tą sufitową dyszę z otwartymi ustami. Zdenerwowana już całkowicie, szybko umyła włosy i wyszła z miejsca cierpień wodnych. Zakręciła sobie na łbie ręcznik i poleciała się ubrać. Otworzyła szafę z której wyleciała cała zawartość. Uradowany Pucuś wyskoczył zza fotela i zaczął bawić się różowymi skarpetkami, o których istnieniu Kasieńka nie miała nawet pojęcia. Zdziwiona ubraniowym odkryciem podłączyła suszarkę, wysuszyła włosy, zjadła szybko banana, zarzuciła płaszcz i wyleciała na ulicę. Klnąc pod nosem wróciła po torebkę, cudem zdążyła na autobus i pojechała do Centrum. Miała spotkać się tam z przyjaciółką której nie widziała już prawie dwa miesiące.
Karolina stała pod wejściem do Złotych Tarasów, paliła papierosa i wybitnie marzła. Styczniowe temperatury nie sprzyjały jej wybitnie, a Kasieńka jeszcze najzwyczajniej w świecie się spóźniała. W końcu coś z hukiem wyfrunęło z autobusu, Karolina spojrzała w tamtą stronę, no tak, oczywiście że to Kasia.
- No w końcu, pało!
Miłe powitanie dziewczyny miały już w tradycji.
- No bo ten frajer autobusowy jechał jak w kondukcie żałobnym, nie moja wina że takie korki są no! Ale już jestem, weź, poczekaj, ja sobie zapalę jeszcze. Chcesz też?
Karolina spojrzała dzikim wzrokiem na roztrzepane oblicze Kasieńki.
- Spaliłam tu już pół paczki czekając na ciebie! Mój rak był bardzo szczęśliwy!
- To nie chcesz?
- Chcę chcę, dawaj.
Stały tak paląc papierosy, rozmawiając sobie w najlepsze, patrząc na tłumy przewalające się przez wejście do centrum. Kasieńka momentalnie zsiniała na twarzy, potem zrobiła się zielona, niebieska i na końcu czerwona, zaniemówiła.
- Co ci jest, do diabła?! - fuknęła Karolina, która wciąż czekała aż Kasieńka skończy opowieść o poprzednim wieczorze.
Kasieńka z furkotem i piskiem obcasów ruszyła z miejsca prosto w tłum. Papieros zrobił piękną dymiącą pętlę w powietrzu i wpadł prosto do studzienki kanalizacyjnej. Kasieńka pędziła przez tłum z siłą trąby powietrznej. Na horyzoncie bowiem zamajaczyły jej znajome blond włosy. Dopadła złotej szopy na łbie, stuknęła palcem w ramie po czym rozpromieniła się i wydała z siebie krzyk będący oznaką albo potężnej szczęśliwości, albo rozpaczy, zawsze brzmiała tak samo. Kuba odwzajemnił uśmiech i chciał wejść do środka, kiedy Kasieńka z morderstwem w oczach złapała chłopaka za rękę i wyprowadziła z kotłowaniny ludzi.
- Karo, Kuba, Kuba, Karo. - przedstawiła sobie Karolinę i Kubę. Oboje mieli dość zmieszane miny.
- No... no cześć – wydusiła z siebie Karolina, spuszczając wzrok i podając blondynowi rękę. Ten odwzajemnił uścisk dłoni i oboje milczeli w najlepsze.
Kasia wydawała się być tym faktem mocno rozdrażniona. Tupała w miejscu, miażdżąc wzrokiem przyjaciół. Nie wydawało się żeby tym faktem byli jakoś przejęci. Kuba stukał palcem w telefon, Karolina natomiast bacznie śledziła wzrokiem lecący na niebie samolot.
- Czy wy tak zamierzacie stać jak te flądry do końca świata, czy się odezwiecie do siebie w końcu!?
- Coooo chceeesz, dobrze jest... - odpowiedziała Karo, wciąż patrząc w niebo z rozdziawionymi ustami.
Kasieńka zdenerwowała się jeszcze bardziej, złapała ich za łokcie, wsunęła się między nich i zaprowadziła prosto do drzwi wejściowych. Ani Kuba, ani Karolina nie protestowali zbyt mocno, aczkolwiek w ich postawie dawało się wyczuć lekki opór. Kasia, prąc na przód jak lodołamacz przez tłum ludzi, zdążyła się zastanowić, czemu tak się dzieje, że nie chcą ze sobą rozmawiać, a zaraz potem jej torebka utknęła między obrotowymi drzwiami a tym szklanym akwarium w którym są osadzone. Szarpnęło ją do tyłu, dało się słyszeć dźwięk rozrywanej skóry i plask, który oznaczał niewątpliwie, że Kasieńka wylądowała na podłodze. Drzwi, jak to w takich wypadkach bywa, zatrzymały się i cała trójka została uwięziona w środku, razem z jakimiś innymi ludźmi, których było na oko piętnaście sztuk. Kasia, wciąż trzymając w ręku pozostałości paska od torebki, leżała plackiem na posadzce, otoczona wianuszkiem swoich włosów. Kuba i Karolina natomiast opierali się o drzwi, tracąc oddech ze śmiechu.
Kasia zamordowała ich trzykrotnie wzrokiem, po czym zażądała podniesienia. Kuba podszedł do dziewczyny, bezczelnie i zupełnie beznamiętnie złapał ją za klapy płaszcza i postawił do pionu z taką siłą, że zdołałby podnieść cały Pałac Kultury, który, w zasadzie nie był daleko. Wystarczyło przejść przez ulicę.
Dziewczyna poprawiła włosy jednym ruchem ręki i wzięła torebkę, którą podała jej Karolina. Smętnym wzrokiem spojrzała na zwisający, urwany pasek od torebki.
- Trzeba będzie kupić nową... - rzuciła dziwnie, oderwała to co zostało z paska i ruszyła do wnętrza, które stało już otworem. Odwróciła się. Kuba i Karo szli w znacznym odstępie od siebie. Kasia zaczęła coś podejrzewać. Złapała za rękę Karo i zaciągnęła ją do łazienki. Kuba został sam ze sobą.
Kładąc rękę na klamce od toalet Kasia poczuła wibracje telefonu w prawej kieszeni spodni. Anna.
Z drugiej strony połączenia Anna siedziała w zimnym salonie. Zimnym, bo wszystkie okna pootwierała na oścież w celu wywietrzenia pomieszczenia. Przytrzymywała słuchawkę jednym palcem prawej dłoni, podczas kiedy lewą malowała paznokcie u stóp. Czerwony, mocny i wyrazisty.
Kasieńka odezwała się zimno i oschle.
- Co jest?
- Wiesz... - zaczęła Anna, wydłużając każde słowo – nie masz może ochoty do mnie dzisiaj przyjechać? Chciałabym z tobą porozmawiać...
Kasię, która akurat czekała na Karolinę przed toaletą i obserwowała resztki paska od torebki, nabrała powietrza. Dało się to słyszeć w słuchawce Anny.
- Spokojnie, nie denerwuj się Kasiu...
Kasia wypuściła powietrze nosem z donośnym świstem.
- Dobra, już się nie złoszczę. Co się stało?
- Wyjaśnię jak przyjedziesz, ok? Na którą będziesz? Mam robić jakiś obiad? Co chcesz na obiad? Może makaron? Albo jakąś pizzę? Wino czy herbatę? Czerwone może być? Wiem że lubisz, może być?
Kasi od ilości pytań pociemniało przed oczami. Zdenerwowała się.
- Powstrzymaj konie, kowbojko! Nie tak szybko, bo nie nadążam. Przyjadę wieczorem, bo teraz jestem na zakupach. Obiadu nie rób. Wino... jak wino, jak ja będę samochodem, daj spokój, nie będę się do ciebie tłukła autobusem, oszalałaś? Poza tym pewnie jak zwykle wyjdę w środku nocy, tam już prawie nic nie jeździ o tej porze, nie ma szans. Zrób herbatę, tą moją, jak jeszcze masz i siedź i czekaj. Pazury sobie pomaluj albo coś.
- No właśnie maluje...
Kasieńkę przystopowało.
- Tak, na jaki kolor..? A właściwie, co to za znaczenie ma, daj spokój, przyjadę wieczorem, tylko nie wyłaź, żebym nie stała jak idiotka pod drzwiami. Cześć!
I rozłączyła rozmowę. Wyjaśniwszy sobie całą sytuację na froncie Kuba – Karo, zadowolona z życia Kasieńka kupiła sobie nową, lśniącą czarną torebkę, podobno z prawdziwej skóry. Przerzuciła wszystko hurtem do tej nowej, starą wrzucając do kosza na śmieci. Wróciła do domu szybciej niż zamierzała, ale Karo była dzisiaj wyjątkowo nudna, a Kuba zniknął po rozstaniu przy toaletach.
Anna wstała, spojrzała na swoje świeżo pomalowane paznokcie, pochwaliła samą siebie i ruszyła do kuchni zlustrować wnętrze lodówki.
melon dla Kasi:
niedziela, 26 lutego 2012
Wspomnienia raz na zawsze.
Tak jak w tytule. Wspomnienia.
Czym są wspomnienia? Wspomnienia są tym wszystkim, co siedzi nam w głowie. Obrazami. Dźwiękami. Zapachami. Ludźmi. Słowami. Liśćmi opadającymi z drzew. Falującym morzem. Wszystkim.
Nie da się jednoznacznie stwierdzić, co to jest wspomnienie. Znaczy, owszem. Nauka potrafi je zdefiniować, zresztą, zdziwiłoby mnie jakby było inaczej. Specjaliści twierdzą, że wspomnienie to:
1. obraz przeszłości wywołany w pamięci; też: pamięć o tym, co było
2. przedmiot, znak itp. przypominający przeszłość
3. napomknięcie o czymś
4. dzieło literackie dotyczące zdarzeń minionych, w których autor uczestniczył, lub osób, które znał
1. obraz przeszłości wywołany w pamięci; też: pamięć o tym, co było
2. przedmiot, znak itp. przypominający przeszłość
3. napomknięcie o czymś
4. dzieło literackie dotyczące zdarzeń minionych, w których autor uczestniczył, lub osób, które znał
To oczywiste, prawda? Oczywiście, że oczywiste. Ale czy nie jest tak, że chcieli byśmy przeżyć to życie jeszcze raz tylko po to, żeby znów wydarzyło się to co teraz jest tylko wspomnieniem? Ja tak mam.
Ale musimy zamknąć drzwi i wyrzucić klucze, bo nikt nie okazał się jeszcze na tyle sprytny i potężny żeby zmienić to, w którą stronę płynie czas. Możemy żyć tylko wspomnieniem. Po tym co się wydarzyło, po ludziach których znaliśmy, po tych którzy odeszli.
Moim zdaniem wspomnienia to największy skarb jaki można mieć. Nie pieniądze, wille, samochody, jachty, samoloty, dziesięć żon i niekończący się zapas frytek z McDonalda. To właśnie wspomnienia.
Czy ja dbam o nie? Czy staram się nie zapominać? O tak, jak najbardziej. Dla mnie najwięcej wspomnień wiąże się z muzyką i zapachami. Soulowe brzmienie Eryki Badu. Ostry, ale jednocześnie uspokajający wokal Selah Sue. Birdy. Escape The Fate. Yes w wykonaniu Beyonce. More Than This. Sean Paul. I wiele, wiele innych. W tej chwili - i nie wstydzę się o tym mówić - w słuchawkach rozbrzmiewa mi One Direction z piosenką Moments, do której link umieszczam poniżej. Moim zdaniem to jest świetny kawałek i nic mnie nie obchodzi zdanie ludzi na temat chłopaków z One Direction. Lubię ich muzykę. Tak tak, możecie mówić że to dziecinne, że jestem psychofanem, że to zwykła komercyjna muzyka. Mam to w nosie tak, że dalej są tylko resztki mojego mózgu, zniszczonego przez pracę z filozofii antycznej, którą właśnie piszemy z Martą.
Mówiłem o zapachach. Świeżo koszona trawa. Morskie powietrze. Zapach portu, zardzewiałych samochodów i smaru. Parzonej kawy. Czekolady. Perfum Armaniego. Małej gdańskiej kawiarenki na Starym Mieście. Pociągów InterCity. Spalin. Rzodkiewki. I setki innych.
Widok przejeżdżających aut. Rozmywający się krajobraz za kolejowym oknem. Pałac Kultury w Warszawie. Śnieżyca. Leniwie kapiące krople deszczu. Błysk najmądrzejszych oczu świata, tak brązowych że aż nie do pomyślenia. Falujące blond włosy. Rozmazany tusz do rzęs na policzkach. Chybotliwy płomień świeczki. Zachodzące nad lasem słońce. Morskie fale podczas sztormu, z wściekłością rozbijające się o falochron.
Wspomnienia wspierają setki, tysiące zdjęć. Na dysku, w portfelu, w telefonie, na ścianie. Lubię zdjęcia, naprawdę je lubię, zwłaszcza jeśli mnie na nich nie ma, bo w takim przypadku zdjęcie jest lepsze niż cokolwiek inne.
Uważam że pielęgnacja wspomnień to coś, o co każdy powinien dbać. Naprawdę. Bo za kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat to będzie jedyne co nam pozostanie.
Jest 3:47. A my wciąż walczymy.
Bloggerski świat paranoi.
Przyznaję się, sam tak często robię. No bo kurde... Czasami aż oczy swędzą jak patrzy się na przekrój modowy Polaków. Już kiedyś pisałem - ja nikomu nie każę nosić Chanel, McQueena czy nawet Reserved. Ale na litość boską. Troszkę smaku i wyczucia, czy tak trudno to zrozumieć? I nie nosić cycków i pośladków na wierzchu?! Motherfucker.
Dobra, sprawa pierwsza. Dzisiaj pierwszy raz od kilku dni zajrzałem na fbl, i mam prośbę. Przestańcie do mnie pisać tam, bo i tak wam nie odpiszę. I nie, nie będę za Was pisał notek, macie jakiś tam rozum, większy, mniejszy, ale macie. Wysilcie się i spróbujcie napisać coś sami. To wcale nie boli. No dobra. Jeśli siedzicie przez 24 na dobę i klepiecie w klawiaturę, w końcu zaczną boleć was palce, plecy, oczy i cała reszta, nie wiem co tam jeszcze macie. Może to też męczyć psychicznie. Ale niestety, większość z bloggerów, którzy czasami napatoczą mi się na oczy, tylko z nazwy jest bloggerem. Ale przepraszam bardzo. Mało kogo interesuje, że ktoś wstał, umył się, poszedł do szkoły, było nudno, wrócił, zjadł obiad i siedzi przy komputerze i się nudzi. Po co to pisać?! Ludzie. Od tego jest Twitter, żeby pisać pierdoły z częstotliwością tysiąca wiadomości na minutę.
Najbardziej śmieszy mnie to, na co natykam się bardzo często. Okej, tak. Coraz częściej przeglądam jakieś losowo wybrane fotoblogi w poszukiwaniu przykładów niewyobrażalnej głupoty. I nigdy nie jestem rozczarowany.
Zaraz ktoś mi zarzuci że szufladkuję ludzi. Ale no proszę, co to tam jest?! Takie blogaski trafiają do mojej zakładki o nazwie SMACZKI i często na nie zaglądam w poszukiwaniu czegoś, co poprawi mi nastrój. I zawsze poprawia!
Wracając do tego co mnie tak śmieszy. Kilkukrotnie natknąłem się na taką sytuację. Taki użytkownik fotobloga, bo nie jest to blogger, dodaje kilka lub kilkanaście zdjęć dziennie, dopisując notkę zawierającą kilka lub kilkanaście słów. I dopisuje że doda coś potem. Pieprzone dziecko Neostrady! A co najlepsze? Potem jęczy, że nie ma zdjęć, rzuca się z mostu, umiera, zmartwychwstaje i pisze notkę o tym co się kilka minut temu wydarzyło. Ja pierniczę.
Ale dobrze że tacy ludzie (no dobra, nie wiem czy to można nazwać człowiekiem) istnieją, bo przynajmniej mam coś co zawsze mnie rozśmieszy. Albo załamie. Lub sprawi że mam ochotę popełnić samobójstwo.
Cenię sobie bloga, którego zawartość prezentuje sobą zainteresowania bloggera, jego twórczość. Czy to pisaną, czy fotografie, obrazy, szkice, muzykę, filmy, cokolwiek. Lubię spędzać czas i patrzeć, jak młodzi ludzie spełniają swoje pasje. To mnie cieszy i wierzę w to, że to społeczeństwo nie upadło całkowicie.
Jeśli dobrze pójdzie, będę zaglądał tutaj niestety rzadziej, bo jest ogromna szansa że spełni się w końcu moje marzenie i wpadnę w wir pracy dziennikarza. W końcu. Więc mam szał, jestem w szale, cieszę się jak dziecko bo praca w gazecie zawsze była moim marzeniem numer jeden.
piątek, 24 lutego 2012
Emerytury pełne absurdu.
Okej. Powyższa Jenna prezentuje to, co w tym momencie siedzi mi w bani. Jeden wielki mindfuck dający opisać się tylko tymi dwoma słowami.
Siedząc w pociągu relacji Bydgoszcz - Toruń i czytając Newsweeka zacząłem się zastanawiać, co z tym krajem się dzieje. Bo wiadomo że żyjemy w kraju pełnym absurdów. A nasi politycy wciąż dają nam coraz więcej powodów do tego, by wziąć walizki, spakować rodzinę i uciec z tego dziwnego kraju pod podwoziem białoruskiego TIR-a. Albo jakąś inną nieoficjalną metodą. Bo spójrzcie. Jeśli w tym kraju wciąż tak będzie się działo jak się dzieje, niedługo zabronią nam wyjeżdżać na stałe. Będzie trzeba spieprzać w taki sposób, by nikt Cie nie zauważył. Białoruski TIR jest najlepszym sposobem. Nie wiem czemu uparłem się na Białoruś, ale kojarzy mi się z wielkimi ciężarówkami.
Otóż, chciałbym poruszyć strasznie medialny ostatnio temat, mianowicie wydłużenie wieku emerytalnego. To, co się dzieje wokół tej reformy i dziać będzie, to nie tylko test na siłę polityczną premiera. To nie tylko najpoważniejszy sprawdzian lojalnościowy koalicji PO-PSL. To przede wszystkim weryfikacja popularności społecznej polityka, który jako pierwszy premier w historii Polski zdobył swe stanowisko w wyborach dwa razy z rzędu. Zdając sobie z tego sprawę, Tusk przedstawił projekt reformy w iście ekspresowym tempie - w minionym tygodniu. Wedle tego dokumentu już od przyszłego roku wiek emerytalny będzie podnoszony co cztery miesiące o jeden miesiąc do 2020 roku w przypadku mężczyzn i 2040 dla kobiet. Czy jednak takie rozwiązanie da się przeforsować w Sejmie? W Platformie już od expose panuje przekonanie, że w takim kształcie - na pewno nie.
Okej. Załóżmy że jednak przejdzie. I co dalej? Następcy Tuska, podnieceni sukcesami poprzednika wymyślą sobie, że skoro jemu się udało przeforsować tak absurdalny projekt, to czemu nie pójść dalej? Wydłużmy wiek emerytalny jeszcze bardziej! Dajmy na to... 90 lat dla obu płci. Niech pracują! Przecież w tym wieku człowiek jest zdolny się ruszać i otwierać i zamykać oczy. W takim razie do kopalni z nim! Niech dorobi sobie do emerytury, której i tak nie zdąży dostać, bo umrze. A wtedy Skarb Państwa sobie zarobi.
Albo sprawa zmiany waloryzacji rent i emerytur. Wszystko spoko. Podwyżka kwotowa. Projekt został podpisany już przez prezydenta. Niestety, premier chyba dość nonszalancko podszedł do sprawy, bo reforma kłóci się z Konstytucją RP. Fajnie, że czołowy polityk nie zna Najwyższej Ustawy we własnym kraju! Motherfucker. Mam nadzieję że projekt zostanie odrzucony przez Trybunał Konstytucyjny, a z mediów wiadomo że prezydent już do Trybunału projekt skierował.
Co będzie, jeśli reform w formie postulowanej przez rząd Tuska nie uda się przeforsować? Ostatnio premier zaprzeczył, że w takim przypadku jego gabinet poda się do dymisji.
W Platformie po ostatniej serii wpadek i tąpnięciu w sondażach panuje przekonanie, że jeśli rząd szybko nie przeprowadzi choć części zapowiedzianych reform, to w końcu nie przeprowadzi ich wcale. Więc tak czy siak zostaniemy w czarnej dupie. Polska będzie kolejną krainą z Atenami, kolejnym krajem idącym na dno. To tylko moja opinia i mam nadzieję że ta wizja się nie sprawdzi, nie mam zamiaru stać w kolejce po zupę dla biednych tak jak to ma miejsce w Atenach. Inaczej łapię TIR-a i uciekam z kraju.
środa, 22 lutego 2012
Zmiany.
Okej. Sprawa wygląda następująco. Przenoszę się tutaj, ponieważ fotoblog już mi się szczerze mówiąc znudził, nie lubię męczyć się z wybieraniem zdjęć, wkurza mnie spam, mimo że połowy nie akceptuję, ale fakt moderacji mnie denerwuje. Tutaj też to będzie, ale podejrzewam że dużo dużo mniej.
Zmiany dotyczyć też będą treści wpisów. Nie będę pisał o swoim życiu wewnętrznym, o tym co się u mnie dzieje. Będę publikował tutaj swoją twórczość, przemyślenia i felietony, od czasu do czasu może pojawi się jakieś wykonane przeze mnie zdjęcie, ale to nie obiecuję.
Mam nadzieję że ludzie którzy czytali mnie na fotoblogu, również tutaj będą mnie czytać. Pierwszy wpis powinien pojawić się jutro lub pojutrze,
pozdrawiam,
Maciej Maścianica.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)


















